Jeszcze trzy kroki.

Jeszcze trzy kroki.

Niedzielne spotkanie rozgrywane wczesnym rankiem na Estadio de Pigża od początku napawało wątpliwościami zawodników Startu Toruń. Kadra meczowa w ostatniej chwili uszczuplona o dwie osoby zostawiła nas z jednym zmiennikiem w odwodzie. Sytuacja jak zawsze ciężka, ale ekipa cudotwórców z Torunia koncertowo poradziła sobie z problemami. Sprawiedliwości trzeba oddać to, że nie liczy się ilość a jakość zespołu, a zostawienie na ławce strzelca zwycięskiej bramki z meczu z Pędzewem to luksus na jaki niewielu trenerów może sobie pozwolić.


Ale do sedna. Spotkanie praktycznie od początku do końca toczyło się pod dyktando zawodników w pomarańczowych strojach. Drugi sezon z rzędu w piękny dzień przy pełnym słońcu i bezchmurnym niebie to ekipa „Pomarańczowych” grała w swoich podstawowych barwach, gospodarze zaś musieli przywdziać czarne barwy. Czy to był powód tak wysokiej porażki gospodarzy? Na to pytanie odpowiedzieć musiałby pewnie sam Bogusław Wołoszański w programie „Sensacje B-klasowych boisk”.
Po kilku nieudanych próbach zdobycia bramki przez formacje ofensywne Startu worek z bramkami rozwiązał Karol Jurgielski. Drybling w polu karnym, strzał na dalszy słupek i oto znaleźliśmy się na prowadzeniu. Po objęciu prowadzenia Start starał się pójść za ciosem i zdobywać kolejne bramki, jednak trzeba było pamiętać o bronieniu własnej. Z minuty na minutę zagrożenie jednak malało i mogliśmy w pełni zdominować to spotkanie. Prowadzenie podwyższył jak zawsze nieoceniony El Capitano Piotr Kiełbasiewicz, zdobywając gola strzałem głową z najbliższej odległości. Warto zauważyć, że drugą już w tym sezonie celną wrzutkę ze skrzydła zaliczył Miro Filarecki. Do przerwy 2-0.
Po przerwie tempo gry odrobinę spadło, na co miało wpływ między innymi miało prowadzenie w meczu a także piękna, słoneczna pogoda tego dnia. Jednak mimo wolniejszej i bardzo schematycznej gry udało nam się strzelić jeszcze trzy bramki, tracąc przy tym jedną. Strzelcami goli, co zaskoczeniem nie jest byli – Czarek Babecki, Wojtek Cieszyński i Mateusz Antczak. Gracze odpowiedzialni za ofensywę i konstruowanie akcji nie zawiedli. Jedynym zaskoczeniem jest bramka Mateusza z rzutu karnego podyktowanego po faulu na Cieszonie. Czemu strzelał Mateusz, a nie etatowy wykonawca „jedenastek” Kiełbas? Na to pytanie odpowiedź znają nieliczni i zostanie ona ujawniona za pół wieku przy otwieraniu teczek osobowych naszych zawodników.
Kolejne zwycięstwo stało się faktem i szansa na dobre miejsce na zakończenie sezonu, mimo wielu problemów, nie została jeszcze przegrana. Przed nami jeszcze trzy kroki, trzy finały obecnego sezonu Najlepszej Ligi Świata. Pierwszy z nich, a zarazem najważniejszy, już w niedzielę. Na własnym boisku zagramy z Orłem Głogowo, do którego tracimy tylko 2 punkty. Zwycięstwo byłoby największym sukcesem naszej drużyny, zwłaszcza patrząc na problemy, z którymi borykamy się od kilku miesięcy. Każdy punkt jest teraz na wagę złota, a w niedzielę staniemy w szranki po pierwsze trzy. Pierwszy z trzech finałów, od razu największy.
Ale kto jak nie my?

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości